Czas płynie,a nasz maluszek szybciutko rośnie. Byliśmy 4 dni nad morzem. Było super! Watachy dzików :) Troche czasu dla rodziców gdy mała spała..
Potem mój wyjazd firmowy - właśnie wróciłam i Tygrys wyrusza na Ukrainę.
AAAA! Wariactwo pełne, oby Pani sprzątająca zgodziła się nas odwiedzić. Ja za 1,5 tyg znów mam wyjazd na 3 dni firmowy. Na początku października zostaję chrzestna. Musze ogarnąć papierki i jakieś nauki.
SUKCES =>> noc bez inhalacji, bez stania na balkonie i opowiadania o autobusach na pętli. Bez krzyku i przełykania łez. Dziś nasz okruszek spał jak to zwykle ona, z pobudkami na mleko i wymuszaniem tulenia przez mamę :) Chyba byłabym w stanie spać na hamaku w jej pokoju tuląc ją i huśtając za cenę pewności, że duszności nie wrócą.
Zabieram otulaka (kocyk/kołdra do spania w lato) i mojego królika i idę! To scena z wczoraj..Godzina 21 - idziemy na spacer. Tak idziemy - mama pcha wózek a ja niosę moje skarby i wędruję samodzielnie. Czemu mama mi pozwala na takie ekstrawagancje? Bo pół godziny wcześniej się dusiłam. Idę się schłodzić..
Czas jest trudny. Ja jestem chora. Nie mam już głosu –
gardło mam obłożone zielona flegmą. Nie mam kiedy iść do internisty. Stres sięga
zenitu. Co noc inhalacje. Błędne koło – sterydy powodują pleśniawki, pleśniawki
robią afty na gardle, afty pobudzają krtań i pojawiają się duszności. Duszności
na które trzeba robić inhalację sterydami! T wrócił wczoraj w nocy. Nic to nie
wniosło dobrego, bo Ania nie chce by on się nią zajmował. Chwyta się mnie kurczowo
i nie puszcza. Tak jakby fakt że jestem jej mamą dawał mi magiczną moc, dawał
gwarancję że pomogę jej odzyskać oddech. Dobrze, że nie wie, że ja niestety nie
dostałam tej mocy wraz z jej urodzeniem…
Ciężkie noce i trudne dni. Jestem na granicy wytrzymałości
organizmu. Dobrze, że Karolina jest blisko..nie byłam sama..
Taking all and giving Whatever my pride would let me Not backing down, not giving in I wouldn't lose, I couldn't I walk alone With my head held high Never felt that I belonged Stand my ground at all costs Nothing would rule my world but- I am the one Who lost control But in the end I'd be the Last Man Standing
Paraliżuje mnie strach!!! Wczoraj mieliśmy z Tygrysem wyjść gdzieś we 2. Popatrzeć na
gwiazdy, Tygrys zarezerwował nam stolik w ulubionej gruzińskiej knajpie. Ania została
z moim bratem. T odbierał mnie z Wilanowa – umalowaną i wystrojoną. Zdążyłam
wsiąść do samochodu i zadzwonił telefon. Ania zwymiotowała i b płacze. ASAP do
domu. Wchodzimy i od drzwi słyszę że ona nie może złapać oddechu. JA PIERDOLĘ
KURWA JEGO MAĆ!!! Inhalacja. Kazałam T wezwać Luxmed. Przyjechali, lekarka była
super 1 klasa! Maluszek dostał zastrzyk rozkurczowy w poślada…Kolejny raz się udało. Nie wiadomo tylko czemu tak – znów skurcz
krtani. LuxMed ma super personel, Pani lekarz była wspaniała, miała świetne
podejście do Anuli mimo, że nie była pediatrą. Mądrze, że mój brat po nas zadzwonił.
Dobrze się nią zajął choć nie wiedział co się dzieje. Znów się udało. UDAŁO?! A
jak się kurwa mać nie uda?! Nie wiem, nie mogę za dużo myśleć.. Tygrys dziś w nocy wyjeżdża w góry. Zostaję z tym wszystkim
sama. I tak jestem sama. Mam własny poligon, czuję to tak mocno jak nigdy. Mianowano
mnie dowódcą tych zbrojnych działań, choć wcale tego nie chciałam. Batalia o
życie własnej córki. Zajekurwabiście! Tygrys się stara i wykonuje komendy
najlepiej jak może, ale dowództwo i siła operacyjna to ja. Jestem mózgiem
operacji. To ja musze wiedzieć co robić i działać. Podejmować w sekundy decyzje
(jechać na pogotowie czy je wzywać? Co jej podać?), a na ocenę sytuacji mam
ułamki sekund. Zmiennych milion, steryd może już nie zadziałać, a zaszkodzić, czas dojazdu pogotowia – niewiadoma,
stres iścia do auta i inhalacji w nim. Wybieraj..wybieraj
co wolisz – prawą czy lewa rękę mam Ci upierdolić?! Musze mieć w sobie spokój
by uspokoić przerażoną małą. Muszę mieć w sobie wszystko czego mi brak. Muszę być
gotowa ZAWSZE. Żyć w oczekiwaniu aż pierdolnie kolejny granat w nasze życie.. OK
mamy procedury. Ale to nie czyni mnie spokojną. Ona się dusi! Ona może się
udusić! Ona cierpi..cierpi tak bardzo a ja już nic więcej nie mogę zrobić by
jej ulżyć. Moje dziecko cierpi a ja nie mogę tego powstrzymać! Jestem beznadziejna
matką. Ona tuli się do mnie w zaufaniu i bezradności. A ja co?! A ja mogę jej podtykać
pod nos inhalator..
Nie mam sił, a droga daleka. Nie mogę spać. T chciał bym
wypiła szklankę wódki, zrobiła się, bym choć raz zasnęła i spała. Nie mogę! Nie
bo jeśli coś się stanie to musze być gotowa. Wiem, dostała zastrzyk, dziś w
nocy to już nie wróci.. na pewno?
A jeśli? “Fear of the dark, fear of the dark I have a constant fear that
something's always near”..
Zamieniam się powoli w zombie. Przedwczoraj zemdlałam 2
razy. Obcy ludzie mnie zebrali. Zawroty głowy, chwila, upadasz, chwila i nie ma
Cię. Gorszy jest powrót – już ich widzisz, chcesz coś powiedzieć, a nie
możesz.. Nienawidzę momentu zanim odzyskam władze nad ciałem.
Minęło 8 lat. Pora się z tym zmierzyć. Może jeśli to wypiszę
to coś ze mnie „zejdzie”? Zwykle pisanie i otwarcie się (wypowiedzenie)
pomagało..
Dziś jest 08.08.2014 – 8 lat temu tego dnia odeszła
najbliższa mi istota na tej ziemi, moja siostra bliźniaczka.
Dwa dni temu w drodze do pracy zatrzymała mnie wychodząca z
Warszawy Piesza Pielgrzymka na Jasną Górę. Łzy stanęły mi w oczach, łzy
rozpaczy, złości i bezradności. Miałam ochotę krzyczeć do tych idących ludzi: „Darujcie
sobie! Nie warto! On i tak nie słucha! Tracicie czas i siły! On ma Was gdzieś!”..
W 2006 też szłam w tej pielgrzymce, W Warszawskiej brązowej
15 z kapucynami. Szła ze mną moja najlepsza przyjaciółka Karolina. To była już
moja 4 pielgrzymka. Jak co roku szłam w jednej JEDYNEJ intencji. O zdrowie
mojej siostry. Zagryzałam zęby i turlałam mój tyłek na bolących nogach do Częstochowy.
Chciałam wierzyć że poświęcenie i ofiara ma moc. Że On słucha, a jeśli nie
słucha to że człowiek którego On sobie wybrał jest w stanie Niego wszystko
wyjednać (Maryja). Więc dawałam co mogłam z siebie i lazłam.
Tamta pielgrzymka była szczególnie ciężka, w nocy nie mogłam
spać, czułam wszechogarniający mnie lęk. To był bardzo silny niepokój. Przez
brak snu i zmęczenie organizmu (w intencji Ani zdrowia nie jadłam też słodyczy,
w ogóle mało jadłam) byłam pół przytomna. Tego dnia po drodze powiedziałam
Karolinie że dziś umrę bo jest 8, na co ona stwierdziła, że to w jej rodzinie 8
umierają.. Bez sensu konwersacja, ale coś czaiło się pod skórą. Obie czułyśmy
że nadchodzi coś nieuchronnego i przerażającego. Ale nigdy, PRZENIGDY nie
pomyślałabym, że moja siostra może umrzeć. Tak, była chora. Traktowałam to jako
upierdliwość, jako coś co utrudniało jej normalne życie. Bolało mnie że cierpi.
Jednak śmierć była poza granicami mojego umysłu. Nawet 1 mały raz nie przeszła
mi taka myśl przez głowę.
Był kolejny postój. Za etapem pustyni błędowskiej – jakieś 100
km od Warszawy. Usłyszałam, że dzwoni mój telefon. To była moja mama.
Powiedziała tylko „Wracaj do domu, Ania umarła” – poraził mnie piorun!
Nie mogło to do mnie dojść, byłam sparaliżowana, mój mózg nie był w stanie tego
przyswoić, nie byłam w stanie tego zrozumieć. Głos mojej mamy nigdy nie był
taki – mieszanka rozpaczy, paraliżu, nie wiem.. Powiedziałam „Już jadę, zaraz
będę”. Rozłączyłam się. Nie jestem w stanie opisać tego co działo się potem.
Powiedziałam Karolinie. Zaczęłam świrować. Mój mózg i układ nerwowy nie był w
stanie tego ogarnąć. Karolina zaprowadziła mnie do busa/karetki pielgrzymkowej.
Kierowca był WSPANIAŁYM CZŁOWIEKIEM. Wywalił stare baby, które się usadowiły na
podwózkę do kolejnego postoju. Pamiętam, że jakaś zadzwoniła do koleżanki by
jej jako ciekawostkę opowiedzieć, że właśnie obok niej siedzi dziewczyna której
zmarła siostra bliźniaczka. Ktoś się dziwił, że Karo ze mną chce jechać do
Warszawy – jak to? Nie pójdziesz dalej?. No i kierowca wszystkich pogonił.
Podjechaliśmy do medycznych gdzie dali mi bombę leków uspokajanych. Ja się cała
trzęsłam, krzyczałam, płakałam. Powiedziała, że nie zamierzam czekać na bagaże.
Musimy jechać natychmiast. Kierowca na swoją odpowiedzialność zdecydował, że
nas zawiezie (nie było mu wolno, miał być obsługą pielgrzymki). Po drodze nadal
było źle, zniszczyłam tapicerkę na siedzeniu, wciąż na niego krzyczałam by
jechał szybciej (mimo że cisnął ponad 100 przez wiochy na CB radiu. Karolina
wciąż mi powtarzała że muszę się opanować, że muszę pomóc mamie. Zadzwoniłam do
Taty by się upewnić, że nie prowadzi (był jako wychowawca z moim 10 letnim bratem
na obozie sportowym nad morzem). Wiedziała, że oni też już na pewno są w
drodze. Dojechaliśmy, wyskoczyłam i ruszyłam biegiem na górę. Widok mamy był
niczym kubeł zimnej wody. Zapomniałam w sekundę, że jestem. Ogarnął mnie lęk,
że stracę też mamę. Jej stan był straszny, nigdy nie zapomnę tego jak wyglądała
i co mówiła. Ania umarła na jej rękach. Matka, której dziecko odeszło na rękach…Starałam
się jej jakoś pomóc, dotrzeć do niej. Ani ciała nie było już w domu. Był za to
mój wujek (brat mamy) i ciotka. On siedział na kanapie i mówił jaką modlitwę.
Wydarłam się na niego i wygoniłam na balkon. Tak jakby odmawianie jak mantry
modlitw mogło mamie pomóc! Wiem, że chciał dobrze.. Ciotka zmywała garnki w
kuchni.. Tam też poszła Karolina. A ja starałam się jakoś opanować rozpacz
mamy. Przyjechał mój tata z bratem. Wszyscy się przytuliliśmy. Tata przejął
mamę a ja wzięłam Miśka. Poszłam z nim do mojego i Ani pokoju. Pamiętam, że
powiedział „jest tak jakby przed chwila tu była”, komórka leżałam na podłodze.
Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Nie wiedziałam co robić..
Dalszy czas jest pełen wyrw w pamięci, leku, bólu. Moje
ciało mimo silnych leków uspokajających cały czas drżało. Przeprowadziłam się do
Michała do pokoju. On spał a ja leżałam na materacu na podłodze i słuchałam czy
oddycha. Odchodziłam od zmysłów i wciąż się bałam, że się udusi. Nie umiałam
zrozumieć jak my mamy żyć bez Ani? Po co?! Przecież to nie miało sensu. Od początku
od 1 dnia życia była ze mną. Co znaczy, że jej nie ma lub jest w jakimś innym
abstrakcyjnym wymiarze? Ja mam nadal tu żyć?! Jak?! KURWA JAK?! Każdy krok i
oddech mnie bolał. Ja się z nią nawet nie pożegnałam. Gdy wychodziłam na
pielgrzymkę, zapytałam czy pomoże mi znieść na dół rzeczy. Nie miała siły iść.
Więc oki, coć tam powiedziałam i poszłam. Nie było pożegnać, zwykłego cześć,
przytuleni czy coś. W końcu idę jak zawsze, za kilka dni wrócę. Przecież zawsze
tak było – wyruszałam gdzieś, a gdy wracałam ona była. Od teraz zawsze ze
wszystkimi się żegnam. Dobrze, że SMS-ując już w drodze napisałam jej że ją
kocham. Rzadko to mówię.
Nie mam siły by opisać resztę. Jeszcze nie dziś. Dom
pogrzebowy, pogrzeb, kawałki życia do posklejania z miałkiego pyłu..Umarło moje
lepsze pół. Ta z nas, która była dobra i mądra. Straciłam najlepsza
przyjaciółkę, straciłam sens i cel..
Szczerze? Chętnie bym się upiła, tak do nieprzytomności. Tak mocno by zasnąć i nic nie czuć. Potrzebuję się wyłączyć. Potrzebuję restartu, choć paru godzin bez gonitwy myśli i obrazów. Choć kilku godzin snu bez poczucia bycia na standby'u i stałego nasłuchiwania. Mój układ nerwowy jest wymęczony absolutnie. Dziś w nocy znów było "gorąco". Oddech się Ani spłycił i było słychać świst w płucach. Inhalacja, balkon, spokojne rozmowy, obserwowanie autobusów nocnych i świateł miasta..Pomogło. Huśtana na hamaku (ofc na mnie) przy otwartym oknie - uspokoiła się i zasnęła. Bała się, okropnie się bała. Pokazywała mi to całą sobą. To jest bardzo trudne, znacznie trudniejsze niż mój własny strach. Nie wiemy co za wirus czy inna zaraz ją dręczy. Wczoraj wieczorem znów zgorączkowała ponad 38. Wymaz z gardła (które jest czerwone) nic nie pokazał. Dziś robimy CRP (z palca- nie chcę jej męczyć). Już są wyniki. Poniżej 10, czyli tylko wirus, nie ma bakterii. Chyba przestawimy jej łóżeczko do nas na kilka dni, by się uspokoiła. Ona boi się chodzić spać..i w nocy ciągle sprawdza czy jesteśmy. Może z czasem przestanie się bać i znów zacznie spokojnie spać. Ja raczej jeszcze długo nie. Mama mi powiedziała że Michał jak miał ponad 2 lata i się dusił to zaczął ją prosić by już go nie ratowała. To musi być straszna męczarnia dla takiego maleństwa. Ehhh A z miłych rzeczy? Ania kocha samochodziki, wczoraj chciała wynieść kilka z przychodni. Muszę więc zakupić parę. :)
Oj nie wystarczy.. Pięść losu właśnie napierdala! Więc
pośladki zwarte i do walki , bo „nikt nie zobaczy nas na tarczy”. Nadeszło to
czego się bałam.. Gdzieś podskórnie od pierwszego dnia wiedziałam, że
nadejdzie. Może tylko dzięki temu mogłam się na to przygotować. W sobotę w nocy
obudziła nas Ania, jak zawsze po 1, ale tym razem to nie był płacz. To był
szczek. Tygrys poszedł 1, nie wiedział o co chodzi, czemu ona się rzuca i nie
chce mleka – odłożył ją do łóżka. Ja pochodzę, patrzę.. Ona się DUSIŁA!!! To było
1 spojrzenie, cała sytuacja nie trwała nawet 30 sekund, a ja już miała
poczucie, że jest za późno! Że minęła cała wieczność! Że teraz już nie zdążę!
Działanie było automatem. Okno, inhalator..T był zamurowany gdy zrozumiał. W
tempie rakiety znalazłam Pulmicort, Berodual i zaczęłam inhalację, dodatkowo
zyrtek. Tygrys dzwonił po pogotowie. Nic już nie mogłam zrobić, tylko ją trzymać
i modlić się by zatrybiło. By skurcz krtani choć trochę odpuścił. Ani wyszły
wszystkie żyłki, na klatce zrobiła się fioletowo-granatowa siateczka, usta
zaczęły jej sinieć, łapała się za gardło. Harczo-krzyczała. Starałam się ja
uspokoić moim głosem, ale sama byłam jak bomba. Krzyczałam, choć pewnie nie
powinnam, błągałam ją by starała się mnie naśladować i pokazywałam jak regulować
oddech. To wszystko było głupie..ale ja nie mogłam już nic więcej..a ona taka
malutka..była przerażona, nie rozumiała czemu się dusi. Kurwa! Myślałam, że
będzie tak jak w standardzie, czyli po 2 roku życia. Wtedy malec więcej kuma, można
powiedzieć by starał się naśladować mamę i opanować choć trochę sytuację. Ale
rok i 3 miesiące to zdecydowanie za mało! Z każdym kolejnym nieudanym jej
oddechem myślałam, że się rozpadnę na milion części..
Leki zadziałały! Zaczęła małymi hałstami znów łykać
powietrze. W tym czasie już Tygrys asekuracyjnie wezwał też karetkę z LUXmedu.
Cholerny NFZ jechał przez sto lat. Dyspozytor podał im zły nr mieszkania. Choć ochroniarz
ich dobrze kierował to i tak najpierw poszli tam. Gdy dotarli do nas (po 20
minutach od wezwania!!!) to Ania już łapała powietrze. Nadal był totalny szum w
płucach (nie pamiętam tej ich profesjonalnej nazwy), ale saturacja wróciła. Na
pytanie czy mogą jej pomóc usłyszałam: „Pani już wszystko zrobiła. Pani ją już
uratowała.”. Troche odpuściło..uratowałam?! Czyli zagrożenie minęło?! Czyli już
się nie udusi mi na rękach?!
Pojechałyśmy z nimi do szpitala. Po drodze lekarz uraczył mnie
historią o chłopcu 2 latnim, którego rodzice nie wiedzieli co robić, nie mieli
leków. Zanim się zorientowali to było późno, późno zadzwonili po pogotowie i
zabrali chłopca na dwór. Ale teraz nie ma nawet zimnego powietrza które by
pomogło w obkurczaniu (już lodówka byłaby lepsza – czemu dyspozytor przez
telefon im tego nie powiedział?!). No i jak pogotowie dojechało to już było za
późno..wciąż myślę o tych rodzicach.. Po co oni mi to opowiedzieli?! Nie jestem
przez to dumna, że ja wiedziałam co robić (wiedziałam, bo te walkę moja mama
toczyła wiele razy o każde z nas, zwłaszcza o moje rodzeństwo)..Boje się, że ja
kiedyś nie podołam. BO jeśli podam inhalacje za późno to może podkręcić skurcze
zamiast pomóc. Oni chyba nie wiedzieli jak cholernie jestem świadoma tego z
czym będę się mierzyć.. Wciąż też myślę o tych rodzicach. Oni nie wiedzieli. Nie
mogli być gotowi..jak teraz mają żyć??!!
Oczywiście nie dałam Ani na obserwacje do szpitala, bo sama
pediatra stwierdziła, że skoro wiem co robić to lepiej będzie jej w domu.
Mamy już z Tygrysem opracowane procedury. Od dziś gdy jest
chora sprawdzamy gdzie jest ostry dyżur. W razie duszności sami ją zawieziemy
na zastrzyk, a inhalować można i w aucie (wtyczka jest), a sterydy na stałe
chłodzą się w lodówce – powstałą specjalna ratunkowa półka. Zatem najbliższe 8
lat, może więcej, będzie poligonem..
W związku z tym mam kose z Bogiem! Koniec! Nie proszę Go
nigdy o nic! Sama zawsze walczę. O 2 rzeczy Go błagałam. O zdrowie dla siostry –
zmarła, a potem w ciąży by Ania była zdrowa. I co?! Taki z Niego wierny przyjaciel!
Proście a dam..Pukajcie a otworzą Wam. Nie jestem żebrakiem, nie zawracam Mu
dupy. Prosiłam tylko 2 razy! Koniec! Niech
na mnie nie liczy skoro ja na Niego liczyć nie mogę! Bóg miłości – ciekawa musi
mieć teorię miłości! Nie ma przyjaźni, w myśl Starego Testamentu – oko za oko,
ząb za ząb. Więcej nie przyjdę, nie przyjaźnimy się bo nie ufam Mu! Trzeciej
szansy nie będzie. Skoro jestem sama na tym poligonie to będę walczyła, ale nie
będę się oszukiwała, że mogę liczyć na Kogoś kto mnie wystawia. Pogadamy po
mojej śmierci. Może wtedy zrozumiem sens i cel. Na ten moment granica została
przekroczona.
*Z innych ciekawych newsów to mam niedoczynność tarczycy
(TSH 4,77), dostałam właśnie dziś tabletki Euthyrox N 50. Zatem może być teraz
lepiej z moją cerą i łatwiej będzie mi zgubić nadprogramowe kilogramy. Tyle..