Był sobie bal w żłobku. Kartka z informacją wisiała 2 tygodnie wcześniej. Panie również mówiły.Prosta sprawa, bal przebierańców dla maluchów- brzmi jak fun.
Finalnie o godzinie 10.30 - no słabo, trzeba wziąć kilka godzin wolnych z pracy. Przy mojej ilości nadgodzin odebranie kilku to nie kłopot. Ale to ja. Bal to niby pierdoła, dla wielu nie ważna. Nie ważna? No właśnie, niekoniecznie..
Zatem ustaliłam spóźnienie w pracy i przygotowałam strój. Wymyśliłam sobie wróżkę, Skrzydełka z IKEA, różdżkę sama zrobiłam, sukienka do baletu, korona z pasmanterii. Chwilę zajęło skompletowanie stroju. Było warto, Ania była zachwycona z sukienki i nie chciała po balu jej zdjąć. Tak samo buty dobrane (a muszę odnotować, że moja córka jest niesamowita buciarom, mamy już 7 par balerinek i nosi je zamiast kapci). Ania o balu mówiła nam kilka dni wcześniej, powtarzając "bal, bal" i oglądając swoje akcesoria. We wskazanym dniu jak zawsze nie chciała wstać, więc o 10 ją obudziłam. Słowo "bal" zadziałało jak magnez, szybkie przebieranie, zęby i mała stoi pod drzwiami sięgając do klamki i wołając "Chodź, chodź, bal". Super, zachwyceni pojechaliśmy. Byliśmy w punkt, no może parę minut po 10.30. W żłobku czekali, "Jest Ania to możemy zaczynać". Tańce zabawy, Ania nie pozwala mi nawet na minute nie brać w nich udziału. Tańczę wiec, kicam i śpiewam. Rozglądam się po sali..Czemu tylko moje dziecko się śmieje? Czemu tylko ona podskakuje? Rozglądam się. Kilkoro dzieci nie ma przebrania i z zazdrością patrzy na te w pięknych strojach. Przykre. Dzieci patrzą na mnie i na Tygrysa wygłodniałym wzrokiem. Ich rodziców nie ma na sali. Z jednym chłopcem jest niania. Część dzieci stara się brać udział w zabawie, ale nie ma w tym emocji. Bardziej mrozi mnie widok chłopca który siedzi. Mały smutny czarny pająk z czerwonymi łapkami. Siedzi i patrzy, nie ruszył się przez okrągłą godzinę, a Panie są zadowolone, że nie płacze. To sukces. Sukces?! Żadna z opiekunek nigdy nie widziała jego rodziców, przywozi go na 6.45 niania i o 17 odbiera. Pod ścianą stoi bardzo smutna dziewczynka w ślicznym stroju biedronki. Dziewczynka ma faz, ma również smutną nieobecną minę..Nie bawi się, nie reaguje. Jakiś chłopiec nie ma przebrania, chowa się w domku. Jest też Hania, dziewczynka wpatrzona w moją Anię. Naśladuje ją, zabiera zabawki, w dniu balu zabrała Ani jej maskotkę Elmo. Anie rozumie że Hania ja naśladuje i chce to co ona ma. Mojej córce to nawet nie przeszkadza, bardziej jest jej szkoda Hani. Rozmawiamy o tym. Hania jest przebrana w szary worek ze znaczkiem dolara. Worek pieniędzy. Jakoś mnie to nie bawi..
Siadamy do stołu. Jakaś kolejna dziewczynka (również nie przebrana) zostaje posadzona obok Ani. Jest smutna. Nie wie czy chce jeść, nie reaguje. Moje dziecko zadowolone bierze rodzynki i nasypując na rękę kila sztuk głośno ogłasza: "O! Kupka!". Ciocie się śmieją. Widzę że ją lubią. Mówią o Ani że to ich szefowa, ale mówią też coś co mnie zastanawia "Po Ani widać, że to szczęśliwe dziecko" i "to nasze jedyne szczęśliwe dziecko tutaj". Wszystko składa się w całość.. Te dzieci są smutne, one się nie bawią, one się nie śmieją. One tęsknią.
Z balu wychodzę przybita. Ania jest szczęśliwa, wiem to, kocham ją szalenie i staram się jak mogę, choć wciąż mam do siebie żal i pretensje, mogłabym być lepszą mamą, mieć dla niej więcej czasu. Nie jestem "dzieciarą", ja generalnie nie lubię dzieci. Jednak nawet mnie ruszyło to co zobaczyłam. Gdzie są rodzice Krzysia pająka? Nie wiedzą, że płacze przez większość dnia, że ma 2 lata i nie zaczyna mówić? Czy tak bardzo gonimy za pieniędzmi i wygodnym życiem, że nie jesteśmy w stanie usłyszeć potrzeb naszych dzieci? Dziewczynkę z faz chciałam przytulić..Była taka samotna i zagubiona..Jeden chłopiec jest budzony i kładziony spać przez nianię. Gdzie są rodzice? Czy to dlatego dzieci są smutne? Dlatego się nie śmieją? Dzieci nie są już ważne? Co jest ważne? Co zatem ma wartość?
Nie wiem, jest mi smutno..To nie chodzi o ocenianie nikogo, tylko o pytanie quo vadis?
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Anna Maria. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Anna Maria. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 17 lutego 2015
wtorek, 10 lutego 2015
Chwile z dzieckiem
Piszę z perspektywy matki pracującej. Pracującej? Chmm.. zapierdalającej jak dzika..ostatnio mąż mianował mnie kłębkiem korposzczura. Tak ostatnio pracowałam po 14-16h na dobę, Jednak nie o tym chcę pisać.
Wczoraj wzięłam WOLNE - brzmi to jak zakazana rozkosz i było faktycznie przyjemne. Rano tulenie córki. Maluszek trący oczy i wtulający się bo tak..Wspólna wycieczka na pocztę. Nawet do żłobka poszła chętnie (w pantoflach z torebką). Po załatwieniu swoich spraw, odebrałam skarba. Razem wróciłyśmy do domku. Z jednego talerza i widelca zjadłyśmy kolację. Po krótkiej zabawie i ubrudzeniu połowy domu poszłyśmy plupu plupu - co w języku Ani oznacza kąpiel. Pełna wanna wody i piany. Chlapanie, dmuchanie na siebie pianą i polewanie mojej głowy z radosnym okrzykiem "włosek" :) Potem weryfikacja czy prysznic ze szklanymi drzwiami nie jest przypadkiem fajniejszy i powrót pod pierzynkę piany. Kąpiel zajęła nam przeszło godzinę. Reszta wieczoru była bajkami, tuleniem i wygłupianiem. Ania, która zwykle o 24 ledwo zasypia w aucie, poszła o 22 spać pijąc mleczko i tuląc się do mnie. Było nam po prostu razem dobrze, tak zwyczajnie.

To sprawia, że myślę co dalej, jak się z tego wszystkiego trochę wyplątać by mieć więcej czasu. A może jak sytuacja się unormuje to zdarzy się cud i będzie nam dany jeszcze jeden mały chomiś?
Może..
Póki co nie mam czasu iść do lekarza, nie mam czasu wykonać zaleconych badań, nie mam czasu się po dupie podrapać!!!
Luty! Rany już jest luty?!!! Kiedy minął grudzień i styczeń? Wszystko dzieje się absurdalnie szybko, za szybko. Cały czas wpadają nowe wrzutki. Np teraz nasz lokator rozstał się z dziewczyną i musieliśmy szukać nowych. Udało się znaleźć kogoś super na zakładkę. W żłobku remont, zmiana właścicieli i zasad. Wszystkie te rzeczy są na plus --> ale pochłaniają czas i energię. Mamy lepszych najemców i taniej, nowiej i fajniej w żłobku. Jeszcze jedno - przyjaciele..
Jakiś armagedon --> przyjaciel Tygrysa był u nas z dziewczyną, z która mieszka i dla niej zmienił miasto itd. To była ich ostatnia wizyta razem. Zaraz po tym go zostawiła. Moja najlepsza przyjaciółka też odkryła, że facet z którym jest i mieszka ją zdradza. Przez jakiś czas mieszkała u nas. Tylko 2 przyjaciółka podjęła inne decyzje i wylatuje się z trudnej relacji. Finalnie jest poligon!
wciąż bieg..nie ma kiedy się zatrzymać..a warto! Ten jeden dzień z Anią był po prostu czystym szczęściem, mimo ze tez w ciągu dni 8 rzeczy w biegu załatwiałam. Chciałabym moc być z nią więcej. Jest wspaniała! Jest to najlepsze co spotkało mnie w życiu. To że było mi dane ją poznać!
Wczoraj wzięłam WOLNE - brzmi to jak zakazana rozkosz i było faktycznie przyjemne. Rano tulenie córki. Maluszek trący oczy i wtulający się bo tak..Wspólna wycieczka na pocztę. Nawet do żłobka poszła chętnie (w pantoflach z torebką). Po załatwieniu swoich spraw, odebrałam skarba. Razem wróciłyśmy do domku. Z jednego talerza i widelca zjadłyśmy kolację. Po krótkiej zabawie i ubrudzeniu połowy domu poszłyśmy plupu plupu - co w języku Ani oznacza kąpiel. Pełna wanna wody i piany. Chlapanie, dmuchanie na siebie pianą i polewanie mojej głowy z radosnym okrzykiem "włosek" :) Potem weryfikacja czy prysznic ze szklanymi drzwiami nie jest przypadkiem fajniejszy i powrót pod pierzynkę piany. Kąpiel zajęła nam przeszło godzinę. Reszta wieczoru była bajkami, tuleniem i wygłupianiem. Ania, która zwykle o 24 ledwo zasypia w aucie, poszła o 22 spać pijąc mleczko i tuląc się do mnie. Było nam po prostu razem dobrze, tak zwyczajnie.

To sprawia, że myślę co dalej, jak się z tego wszystkiego trochę wyplątać by mieć więcej czasu. A może jak sytuacja się unormuje to zdarzy się cud i będzie nam dany jeszcze jeden mały chomiś?
Może..
Póki co nie mam czasu iść do lekarza, nie mam czasu wykonać zaleconych badań, nie mam czasu się po dupie podrapać!!!
Luty! Rany już jest luty?!!! Kiedy minął grudzień i styczeń? Wszystko dzieje się absurdalnie szybko, za szybko. Cały czas wpadają nowe wrzutki. Np teraz nasz lokator rozstał się z dziewczyną i musieliśmy szukać nowych. Udało się znaleźć kogoś super na zakładkę. W żłobku remont, zmiana właścicieli i zasad. Wszystkie te rzeczy są na plus --> ale pochłaniają czas i energię. Mamy lepszych najemców i taniej, nowiej i fajniej w żłobku. Jeszcze jedno - przyjaciele..
Jakiś armagedon --> przyjaciel Tygrysa był u nas z dziewczyną, z która mieszka i dla niej zmienił miasto itd. To była ich ostatnia wizyta razem. Zaraz po tym go zostawiła. Moja najlepsza przyjaciółka też odkryła, że facet z którym jest i mieszka ją zdradza. Przez jakiś czas mieszkała u nas. Tylko 2 przyjaciółka podjęła inne decyzje i wylatuje się z trudnej relacji. Finalnie jest poligon!
wciąż bieg..nie ma kiedy się zatrzymać..a warto! Ten jeden dzień z Anią był po prostu czystym szczęściem, mimo ze tez w ciągu dni 8 rzeczy w biegu załatwiałam. Chciałabym moc być z nią więcej. Jest wspaniała! Jest to najlepsze co spotkało mnie w życiu. To że było mi dane ją poznać!
wtorek, 5 sierpnia 2014
My nie chodzimy nie pytamy jak żyć. Tu bierna postawa nie wystarczy..
Oj nie wystarczy.. Pięść losu właśnie napierdala! Więc
pośladki zwarte i do walki , bo „nikt nie zobaczy nas na tarczy”. Nadeszło to
czego się bałam.. Gdzieś podskórnie od pierwszego dnia wiedziałam, że
nadejdzie. Może tylko dzięki temu mogłam się na to przygotować. W sobotę w nocy
obudziła nas Ania, jak zawsze po 1, ale tym razem to nie był płacz. To był
szczek. Tygrys poszedł 1, nie wiedział o co chodzi, czemu ona się rzuca i nie
chce mleka – odłożył ją do łóżka. Ja pochodzę, patrzę.. Ona się DUSIŁA!!! To było
1 spojrzenie, cała sytuacja nie trwała nawet 30 sekund, a ja już miała
poczucie, że jest za późno! Że minęła cała wieczność! Że teraz już nie zdążę!
Działanie było automatem. Okno, inhalator..T był zamurowany gdy zrozumiał. W
tempie rakiety znalazłam Pulmicort, Berodual i zaczęłam inhalację, dodatkowo
zyrtek. Tygrys dzwonił po pogotowie. Nic już nie mogłam zrobić, tylko ją trzymać
i modlić się by zatrybiło. By skurcz krtani choć trochę odpuścił. Ani wyszły
wszystkie żyłki, na klatce zrobiła się fioletowo-granatowa siateczka, usta
zaczęły jej sinieć, łapała się za gardło. Harczo-krzyczała. Starałam się ja
uspokoić moim głosem, ale sama byłam jak bomba. Krzyczałam, choć pewnie nie
powinnam, błągałam ją by starała się mnie naśladować i pokazywałam jak regulować
oddech. To wszystko było głupie..ale ja nie mogłam już nic więcej..a ona taka
malutka..była przerażona, nie rozumiała czemu się dusi. Kurwa! Myślałam, że
będzie tak jak w standardzie, czyli po 2 roku życia. Wtedy malec więcej kuma, można
powiedzieć by starał się naśladować mamę i opanować choć trochę sytuację. Ale
rok i 3 miesiące to zdecydowanie za mało! Z każdym kolejnym nieudanym jej
oddechem myślałam, że się rozpadnę na milion części..
Leki zadziałały! Zaczęła małymi hałstami znów łykać
powietrze. W tym czasie już Tygrys asekuracyjnie wezwał też karetkę z LUXmedu.
Cholerny NFZ jechał przez sto lat. Dyspozytor podał im zły nr mieszkania. Choć ochroniarz
ich dobrze kierował to i tak najpierw poszli tam. Gdy dotarli do nas (po 20
minutach od wezwania!!!) to Ania już łapała powietrze. Nadal był totalny szum w
płucach (nie pamiętam tej ich profesjonalnej nazwy), ale saturacja wróciła. Na
pytanie czy mogą jej pomóc usłyszałam: „Pani już wszystko zrobiła. Pani ją już
uratowała.”. Troche odpuściło..uratowałam?! Czyli zagrożenie minęło?! Czyli już
się nie udusi mi na rękach?!
Pojechałyśmy z nimi do szpitala. Po drodze lekarz uraczył mnie
historią o chłopcu 2 latnim, którego rodzice nie wiedzieli co robić, nie mieli
leków. Zanim się zorientowali to było późno, późno zadzwonili po pogotowie i
zabrali chłopca na dwór. Ale teraz nie ma nawet zimnego powietrza które by
pomogło w obkurczaniu (już lodówka byłaby lepsza – czemu dyspozytor przez
telefon im tego nie powiedział?!). No i jak pogotowie dojechało to już było za
późno..wciąż myślę o tych rodzicach.. Po co oni mi to opowiedzieli?! Nie jestem
przez to dumna, że ja wiedziałam co robić (wiedziałam, bo te walkę moja mama
toczyła wiele razy o każde z nas, zwłaszcza o moje rodzeństwo)..Boje się, że ja
kiedyś nie podołam. BO jeśli podam inhalacje za późno to może podkręcić skurcze
zamiast pomóc. Oni chyba nie wiedzieli jak cholernie jestem świadoma tego z
czym będę się mierzyć.. Wciąż też myślę o tych rodzicach. Oni nie wiedzieli. Nie
mogli być gotowi..jak teraz mają żyć??!!
Oczywiście nie dałam Ani na obserwacje do szpitala, bo sama
pediatra stwierdziła, że skoro wiem co robić to lepiej będzie jej w domu.
Mamy już z Tygrysem opracowane procedury. Od dziś gdy jest
chora sprawdzamy gdzie jest ostry dyżur. W razie duszności sami ją zawieziemy
na zastrzyk, a inhalować można i w aucie (wtyczka jest), a sterydy na stałe
chłodzą się w lodówce – powstałą specjalna ratunkowa półka. Zatem najbliższe 8
lat, może więcej, będzie poligonem..
W związku z tym mam kose z Bogiem! Koniec! Nie proszę Go
nigdy o nic! Sama zawsze walczę. O 2 rzeczy Go błagałam. O zdrowie dla siostry –
zmarła, a potem w ciąży by Ania była zdrowa. I co?! Taki z Niego wierny przyjaciel!
Proście a dam..Pukajcie a otworzą Wam. Nie jestem żebrakiem, nie zawracam Mu
dupy. Prosiłam tylko 2 razy! Koniec! Niech
na mnie nie liczy skoro ja na Niego liczyć nie mogę! Bóg miłości – ciekawa musi
mieć teorię miłości! Nie ma przyjaźni, w myśl Starego Testamentu – oko za oko,
ząb za ząb. Więcej nie przyjdę, nie przyjaźnimy się bo nie ufam Mu! Trzeciej
szansy nie będzie. Skoro jestem sama na tym poligonie to będę walczyła, ale nie
będę się oszukiwała, że mogę liczyć na Kogoś kto mnie wystawia. Pogadamy po
mojej śmierci. Może wtedy zrozumiem sens i cel. Na ten moment granica została
przekroczona.
*Z innych ciekawych newsów to mam niedoczynność tarczycy
(TSH 4,77), dostałam właśnie dziś tabletki Euthyrox N 50. Zatem może być teraz
lepiej z moją cerą i łatwiej będzie mi zgubić nadprogramowe kilogramy. Tyle..
My nie chodzimy nie pytamy jak żyć
Tu bierna postawa nie wystarczy
Nie bawi nas cały ten teatrzyk
Bo mocno swój los trzymamy w garści
A czasem bije pięć czasem karci
To nigdy nie zobaczysz nas na tarczy
poniedziałek, 28 lipca 2014
Jak uszczęśliwić małą dziewczynkę?


To była bardzo, bardzo udana impreza!
poniedziałek, 23 czerwca 2014
Codzienność
Dziś zawiozłam Anię do żłobka rowerem. Całą drogę myśląc co
ona tam z tyłu kombinuje? Bo w aucie już się wyplątuje sprawnie z górnych
szelek fotelika. Rowerowe zapięcie ma tylko górne trzymanie. Także już stres!
Wyobrażenia jak spada na te swą sprytna główkę…aaaaa! Mój rower jest ogromny –
rama na kogoś kto ma ze 2 metry – mając najniżej siodełko nie sięgam nogami do
ziemi. W związku z tym Ania ma dość daleko do ziemi. Fotelik rowerowy na
holendra to nie takie hop-siup, standardowe nie pasują bo inna rama, z kilku
sklepów na Kabatach odprawiono. Finalnie zakupiłam fotelik rowerowy Qibbel
i poza szelkami jestem zadowolona. Wiem, że ludzie chwalą sobie ciągane za
rowerami przyczepki, ale ja jakoś nie umiem się do nich przekonać.

W weekend byliśmy na weselu znajomych w Tomaszowie
Lubelskim. Ludzie się z wiekiem zmieniają. Fajnie tak się spotkać, pogadać,
popatrzeć na wszystko z perspektywy czasu. Dużo zawirowań i wspólnych historii.
Śmiesznie i pozytywnie. Anią się zajmowała babcia. Następnego dnia pojechaliśmy
do rodziny Tygrysa na wieś. Mała oszalała ze szczęścia – małe kotki, kurczaki,
kaczuszki, cielaczek, piesek. Chodziła i głaskała wszystkie zwierzaczki z
ogromna delikatnością. Cudownie było na to patrzeć! Ślepe koteczki jednym paluszkiem
głaskała..
środa, 4 czerwca 2014
Matka Polka i chwila dla niej
Matką nie jest łatwo być, bo często brakuje czasu na "chwilkę dla siebie". Gdy nie ma z kim dziecka zostawić, lub gdy po prostu po pracy ono i tak jest "nieodklejalne" bo tęskni, a Ty masz poczucie winy że mało przy nim jesteś..Na szczęście udało mi się znaleźć złoty środek:) Do pracy jeżdżę rowerem! To tylko 30-35 minut i blisko 10 km w jedną stronę. Dzięki cudownej aplikacji Endomondo mogę obserwować moje wyniki i nie ukrywam, że jest to dla mnie przyjemne. To nie są wyniki sportowca, ani nic niesamowitego, ale jednak wpływa na mnie jak zawsze pozytywnie - kocham jazdę rowerem! :)
Ogólnie ostatni czas jest dla mnie dobry, regularne posiłki (w pracy dopłaty do obiadów), karnety na stałe do kosmetyczek, stały ruch - jakoś tak wszystko sobie ułożyłam w nowym miejscu. Czemu? Bo np. mama jest blisko i odbiera Anię ze żłobka! Mama to skarb! No i Tygrys mimo jego nałogowego pracoholizmu jest teraz silnym wsparciem - zawozi Anię do żłobka rano - i uwaga, uwaga! Daje jej śniadanie..tak, tak własnymi rękami robi kanapkę z szynka i kroi na kawałeczki, tak by mogła sobie swobodnie zaaplikować do pyszczka. To w ogóle jest cudowne, bo to Ania wstaje pierwsza i wychodzi z łóżka, grzecznie drepcze do taty i budzi go..by mogli razem zacząć dzień (mnie już zwykle wtedy nie ma). Potem on prasuje koszule, kapie się itd, a Ania mu towarzyszy - Tygrys jest fajnym tatą. Wczoraj np. uparła się by iść z nim gdy schodził do samochodu - więc posadził ją sobie na kolanach i z nią przepakował auto. Ciekawe ile lat skończy jak zacznie uczyć ją prowadzić - pewnie gdy tylko sięgnie do pedałów:)
Tak czy inaczej - jest fajnie! Mam swoją toaletkę w sypialni w nowym mieszkaniu, mam czas..Czuję się dobrze ze sobą - to bardzo wpływa na samoocenę. Aż chyba kupię jeszcze 1 sukienkę:)

Tak czy inaczej - jest fajnie! Mam swoją toaletkę w sypialni w nowym mieszkaniu, mam czas..Czuję się dobrze ze sobą - to bardzo wpływa na samoocenę. Aż chyba kupię jeszcze 1 sukienkę:)
piątek, 30 maja 2014
Czas mija
- zmieniłam pracę
- przeprowadziliśmy się
- Ania po krótkim epizodzie z nianią poszła do żłobka.
- zmieniliśmy samochód
Wszystko na raz! W fazie zmiany także wyjechaliśmy na tydzień do Grecji. To było mi potrzebne. Wiem, że nie jestem typową osobą, że gonie marzenia, szybciej niż inni. Faza zmiany i nowych pomysłów to u mnie stan trwały. Lubię to w moim życiu. Dobrze że Tygrys umie się na to godzić i po prostu akceptowa i wspierać w tych zmianach. Szkoda życia by czekać na bycie szczęśliwym!
A teraz trochę o każdym z nas.
Ania - 86 cm szczęścia i 12kg wagi:) Rok i 6 tygodni :) Chodzi, biega, trochę gada, mowa bierna opanowana, 10 zębów, silny charakter i niespotykana otwartość na świat:) Z każdym dniem mądrzejsza, zaskakuje mnie każdego dnia.
Tygrys - awansował na dyrektora, wkręcony w robotę na 100%, ciśnie nasze nowe autko jeżdżąc permanentnie ponad 200 km/h.
Ja - nowa praca, wreszcie po stronie klienta. Szyję, robię biżuterię, jeżdżę do pracy rowerem i biegam.
Sumując jest bardzo dobrze!
A teraz trochę o każdym z nas.
Ania - 86 cm szczęścia i 12kg wagi:) Rok i 6 tygodni :) Chodzi, biega, trochę gada, mowa bierna opanowana, 10 zębów, silny charakter i niespotykana otwartość na świat:) Z każdym dniem mądrzejsza, zaskakuje mnie każdego dnia.
Tygrys - awansował na dyrektora, wkręcony w robotę na 100%, ciśnie nasze nowe autko jeżdżąc permanentnie ponad 200 km/h.
Ja - nowa praca, wreszcie po stronie klienta. Szyję, robię biżuterię, jeżdżę do pracy rowerem i biegam.
Sumując jest bardzo dobrze!
Matka Polka szyje/ How to saw..??


Uczę się szyć! Tak..bo jakby brakowało mi innych wyzwań, to zawsze trzeba się czegoś uczyć. Na razie uszyłam kilka pierwszych rzeczy dla Ani. Bardzo mi się to podoba. Zakupiona najprostsza maszyna Łucznika o dumnej nazwie Anna dzielnie mi w tym pomaga. Okazuje się że stworzenie prostych kreacji nie jest tak trudne jak się spodziewałam. Wkręcam się i mam wiele pomysłów!!! Jeszcze o tym nie raz napiszę..
środa, 27 listopada 2013
Back in Black


TAK - cholernie za Anią tęsknię!
NIE - nie jestem złą matka i nie zamierzam tak o sobie myśleć. Choćby nie wiem co!
Ania jest ze swoim tatą! Jest bezpieczna i szczęsliwa. Rozwija się pieknie. Obecnie już umie:
->siedzieć
->raczkować
->stać trzymając się czegoś

Zajada już prawie wszystko i rośnie jej 4 ząb. Czyli rozwój pełną gębą! Mamusia rozmyśla nad prezentami pod choinkę..

Ania teraz spi w ciagu dnia a gdy wracam to jest aktywna do 1-2 w nocy, bez ani 1 drzemki. Tak wiem, to nie jest dobre. Ale tak jest i kropka!
A ja? Nie mam czasu by się zatrzymać w wariackim pędzie codzienności i pracy. Chdzę spać o 2 wstaję o 7 z przerywnikami na nocne karmienia Ani..Ale jestem SZCZĘŚLIWA! Tak własnie się czuję. Mam cudowne dziecko, wspaniałego męża i się realizuję. Jest cudownie - choć może nie wzorcowo:)
poniedziałek, 5 sierpnia 2013
Chwila w domu


Dzis lekarz (dla mnie!)..aaa jak się boję! Nienawidzę!
poniedziałek, 22 lipca 2013
Mama na wczasach,

czwartek, 18 lipca 2013
Dziecko w chuście


Chusty są super!
czwartek, 11 lipca 2013
Moja mała

Kocham moją Annę Marie!
poniedziałek, 8 lipca 2013
Robienie zdjęć i kręcenie filmów w wodzie
O aparacie
Lumix DMC-FT2 wykonały sprawne rączki Japończyków w Osace. Solidność konstrukcji widać na 1. rzut oka. Aparat ma zwartą konstrukcję i jest po prostu solidny. Od razu widać, że powstał by stać się elementem aktywnego stylu życia posiadacza.
Parametry
- Wodoodporny do 10 m, mrozoodporny do -10℃, odporny na upadki z wys. do 2,0 m oraz niewrażliwy na kurz
- Filmy HD w formacie AVCHD Lite oraz wyjście HDMI z obsługą funkcji VIERA Link
- iA (Inteligentny Tryb Auto) z systemem POWER O.I.S. (optycznym stabilizatorem obrazu)
- Szerokokątny, 28-mm obiektyw LEICA DC z 4,6-krotnym optycznym zoomem
Za panasonic.pl, szczegółowe są dostępne tutaj
Dlaczego FT2?
Aparat dostaliśmy w prezencie i początkowo byłem wobec niego bardzo sceptyczny. Na co dzień używam półprofesjonalnej lustrzanki Sony A700 i nie sądziłem że mały kompakt może cokolwiek wnieść do mojej fotografii. Jak się okazało byłem w błędzie.
Aparat stanowi świetne uzupełnienie lustrzanki. Sprawdza się wszędzie tam gdzie boję się zabrać lustrzankę (chociaż „siedemsetka” ma wzmocnioną obudowę. Poza tym FT2 daje szansę nagrywania filmów w jakości HD
Użytkowanie aparatu
W domu trzymamy go... w kuchni. Żona używa go do ilustrowania swoich przepisów, które potem wrzuca na bloga kulinarnego thefallingground.blogspot.com . Z racji na parametry aparatu , nie grozi mu zachlapanie, a wybrudzenie kuchennymi produktami, nie niesie za sobą poważnych konsekwencji - wystarczy go umyć pod kranem.
Poza domem jest rewaluacyjny na plaży i na basenie. Najbardziej spektakularne jest jego wykorzystanie w wodzie. Pamiętam lęk, gdy pierwszy raz go zanurzałem – dreszczyk emocji był niemały. Teraz wiem, że ten Lumix doskonale się sprawdza na basenie czy w naturalnych zbiornikach wodnych dodatkowo kręci rewelacyjne filmy w jakości HD. Odbywa się to po wciśnięciu dedykowanego przycisku na obudowie aparatu. Duży plus dla Panasonica za wyposażenia aparatu w diody LED. Dzięki nim filmy realizowane głębiej pod wodą lub w gorszych warunkach oświetleniowych są wyraźne – szczególnie dla nieodległych obiektów. Diody są również wykorzystywane jako wsparcie dla AF.
Spośród standardowych programów Lumixa wyróżnia świetny tryb zdjęć podwodnych uwzględniający podwodną zmianę widma światła słonecznego. Niestety jeszcze nie miałem jeszcze okazji do fotografowania nim rafy koralowej.
Satysfakcjonujący poziom reprezentuje bateria. Wykonanie na jednym ładowaniu blisko 300 zdjęć i kilku minut filmów to więcej niż zadowalający wynik.
Godnym odnotowania pomysłem było uzupełnienia wyposarzenia aparatu w silikonowy futerał, dzięki któremu aparat świetnie leży w dłoni (nawet mokrej) i jest doskonale chroniony przed uszkodzeniami mechanicznymi – bo blisko roku wciąż wygląda jak nowy. W tym miejscu warto wspomnieć o zaciskanym pasku na nadgarstek chroniącym aparat przed podzieleniem losu Titanica oraz szczoteczce do czyszczenia całości.
„Plusy ujemne”
Zwarta konstrukcja i optyka wyposażona w zoom, stabilizację i względnie drobne soczewki, niesie za sobą poza wytrzymałością również istotną wadę – jest ciemna. Przetwornik obrazu na którym upchnięto 14 milionów pikseli nie wyróżnia się w swojej kategorii – i gdy tylko musi pracować przy większym ISO (ponad 400) generuje nieciekawe ziarno.
Niskiej jakości są również plastikowe podzespoły zamykające dwie super szczelne klapki – w moim modelu jedna z blokad otwarcia klapki się ułamała.
Posumowanie
Panasonic Lumix DMC-FT2 to dobry aparat dla osób prowadzących aktywny tryb życia. Świetnie się sprawdzi jako drugi aparat do zastosowania w bardziej ekstremalnych warunkach.
czwartek, 4 lipca 2013
Ania w kąpieli - kosmetyki MIXA


Jestem wiec bardzo zadowolona i szczerze polecam! To chyba nowa marka na rynku i moim zdaniem go zwojuje. Zwłaszcza że jakość do ceny jest super. Za płyny z apteki płaciłam znacznie więcej, a satysfakcji brak..Nasza wspólna kąpiel jest więc teraz super zabawą - Aneczka kocha się chlapać i nas obryzgiwać. Żeby nie było - nie jest łobuzem - sami ja tego nauczyliśmy i cudownie jest patrzeć jak się śmieje!
środa, 3 lipca 2013
Jak ten czas szybko mija.


Mała jest mała (co widać na zdjęciu obok), mądra, gaworzy, w dzień nie śpi i spędza ze mną wesoło czas. Zaskakujący jest fakt, że w zasadzie nie płacze. Jest otwarta na gości, lubi podróże i nie przeszkadzają jej zmiany. Spokojnie możemy iść do znajomych an wieczór i siedzieć u nich do 1 w nocy. Nas też znajomi chętnie odwiedzają, ostatnio Tom przez pół nocy Tygrys grał z kumplem na playaku. Takie zwykłe rzeczy pozostały - pikniki/grille ze znajomymi, spontaniczne wypady, czy wieczory filmowe.
KOBIECA STRONA
Teraz coś o mnie, bo pomimo, że jestem matką to pozostaję 100% kobietą. Jak to jest po ciąży? O ciało muszę walczyć. Póki co liniowo chudnę i pozbywam się nadmiaru mnie:) Ponieważ nie karmię piersią to kilogramy lecą wolniej, ale moje piersi pozostają na miejscu. Staram się łapać chwile by wyjść na rower, z Aneczką mam dużo ruchu i chodzimy na długie spacery. Powoli coraz łatwiej mi akceptować odbicie w lustrze - zaczynam w nim widzieć dawną siebie. Jeśli chodzi o inne sprawy to ze zdrowiem nadal jest beznadziejnie, aż nie chce mi się o tym pisać. Natomiast pozytywnie zaskoczyły mnie kwestie intymności. Najotwarciej mówiąc - seks nadal jest super! Nie mam efektu jak koleżanki typu "igła w wiadrze", ale może to dlatego, że Ania finalnie urodziła się cesarskim cięciem. Tak czy inaczej każda sytuacja ma swoje plusy. Ja staram się cieszyć każdym dniem. Szczęście tak jak miłość jest teraz inna - pełniejsza i doskonalsza.
JESTEM SZCZĘŚLIWA!
piątek, 10 maja 2013
Witaj nowe życie!

Mam nie przestawać uśmiechać się do odbicia w lustrze - oj to trudne. Wyglądam nieładnie - zmęczona z brzuchem. Dziś wbiłam się w taki pas uciskowy - i jestem w szoku, że na mnie pasuje, wydawał się taki mały. Po tym co przeszłam w szpitalu jednak jest mi łatwiej, bo to wszystko jest takie nieważne. Robię co mogę by poprawić stan mojego ciała, ale nie ono jest źródłem mojego największego szczęścia. Myślałam, że to będzie wyzwanie..ale większym jest mała. Tyle się muszę nauczyć!!!
Czasem myślę że jestem beznadziejna jako mama..ale będę się starać :)
i coś z książeczki którą dostałam:
"Dziecko jest miłością, która stała się widzialna"
Teraz pakuję manatki bo jedziemy na 1 wspólny weekend we 3! Po pierwszym tygodniu i całych dniach samej z małą należy mi się.. W planie nawet jakaś relaksacyjna kąpiel! Jejejejeje! Nigdy nie pakowałam niemowlaka na wyjazd, mam wrażenie, że potrzebne jest wszystko, farelka - bo kocha przy niej zasypiać, robal bo w nim drzemie, tona drobiazgów, kuchenne zabawki - bo jest na sztucznym pokarmie, wózek, przewijak, pieluchy, ciuchy...ła!!!!Dobrze że mamy duży samochód bo sterta pod drzwiami niebezpiecznie rośnie..:)
czwartek, 2 maja 2013
Zanim umrę..
"Ja nie mogę Pani przyjąć, przecież Pani może w każdej chwili umrzeć"
"Pani stan jest beznadziejny, a stosowane leczenie tylko go pogorszyło"
"Pani może nie przeżyć tej nocy i to z bardzo dużym prawdopodobieństwem"
"Oni Panią zakazili i spieprzyli leczenie, a teraz nam jest podrzucane umierające kukułcze jajo"
"Wie Pani, że jeśli teraz nie trafimy z antybiotykiem to jest koniec? Zresztą nawet jeśli trafimy to już może być za późno"
"Proszę podpisać że nie wini nas Pani za swój zgon gdyż w takim stanie się Pani zgłasza..o a tu dokumenty komu wydać ciało.."
" Cześć, potrzebuje sali dla dziewczyny, separatki, sepsa, może nie dożyc do rana"
...Wszystko to wciąż dzwoni w mojej głowie. Noc która po tym nastąpiła. Gdy już zeszły wszystkie kroplówki i zamknęłam za sobą drzwi samotnej ciemnej sali..Ostatnie słowa pielęgniarki "gdyby coś to proszę nas wezwać, będziemy się starali Panią ratować, ale jak bakterie pójdą do krwi to możemy nie mieć szans.."Wyraz jej oczu. Boże czy Ty żartujesz? Teraz kiedy mam dziecko i męża? Teraz kiedy kurwa muszę żyć! Teraz?! Mogłam przynajmniej płakać i na głos wypowiadać myśli..Nie mogłam zasnąć..bo jeśli we śnie serce mi stanie to nawet się nie dowiem, że umieram. Tak bardzo chciałam doczekać ranka, by zdobyć kartkę i długopis i napisać listy. Płakałam z tęsknoty. Nie powiedziałam nic Tygrysowi..miałam nadzieję, że nie wie..Teraz już wiem, że wiedział..To co czułam myśląc, że tracę ich na zawsze, że nigdy już nie przytulę Ani nie da się opisać..Ta noc była potworna..nie mogę sobie wciąż poradzić z tym co czułam i jak się bałam. Nigdy nie myślałam, że człowiek może tak po prostu umrzeć..Rano napisałam listy..Kolejny wynik CRP wzrósł tylko nieznacznie, a ordynatorka powiedziała, że skoro przeżyłam noc to już będzie lepiej i że ona czuje że trafili. "Za kilka dni wróci Pani do dziecka. Nie bój się kochanie". Uwierzyłam jej.
Niby to już za mną..a nie umiem zapomnieć tej czarnej nocy..wciąż mi się śnią koszmary..Jedno jest pewne, każda sekunda z małą jest dla mnie najcenniejsza, więc depresja poporodowa czy bejbi blues mnie raczej ominie..
"Pani stan jest beznadziejny, a stosowane leczenie tylko go pogorszyło"
"Pani może nie przeżyć tej nocy i to z bardzo dużym prawdopodobieństwem"
"Oni Panią zakazili i spieprzyli leczenie, a teraz nam jest podrzucane umierające kukułcze jajo"
"Wie Pani, że jeśli teraz nie trafimy z antybiotykiem to jest koniec? Zresztą nawet jeśli trafimy to już może być za późno"
"Proszę podpisać że nie wini nas Pani za swój zgon gdyż w takim stanie się Pani zgłasza..o a tu dokumenty komu wydać ciało.."
" Cześć, potrzebuje sali dla dziewczyny, separatki, sepsa, może nie dożyc do rana"
...Wszystko to wciąż dzwoni w mojej głowie. Noc która po tym nastąpiła. Gdy już zeszły wszystkie kroplówki i zamknęłam za sobą drzwi samotnej ciemnej sali..Ostatnie słowa pielęgniarki "gdyby coś to proszę nas wezwać, będziemy się starali Panią ratować, ale jak bakterie pójdą do krwi to możemy nie mieć szans.."Wyraz jej oczu. Boże czy Ty żartujesz? Teraz kiedy mam dziecko i męża? Teraz kiedy kurwa muszę żyć! Teraz?! Mogłam przynajmniej płakać i na głos wypowiadać myśli..Nie mogłam zasnąć..bo jeśli we śnie serce mi stanie to nawet się nie dowiem, że umieram. Tak bardzo chciałam doczekać ranka, by zdobyć kartkę i długopis i napisać listy. Płakałam z tęsknoty. Nie powiedziałam nic Tygrysowi..miałam nadzieję, że nie wie..Teraz już wiem, że wiedział..To co czułam myśląc, że tracę ich na zawsze, że nigdy już nie przytulę Ani nie da się opisać..Ta noc była potworna..nie mogę sobie wciąż poradzić z tym co czułam i jak się bałam. Nigdy nie myślałam, że człowiek może tak po prostu umrzeć..Rano napisałam listy..Kolejny wynik CRP wzrósł tylko nieznacznie, a ordynatorka powiedziała, że skoro przeżyłam noc to już będzie lepiej i że ona czuje że trafili. "Za kilka dni wróci Pani do dziecka. Nie bój się kochanie". Uwierzyłam jej.
Niby to już za mną..a nie umiem zapomnieć tej czarnej nocy..wciąż mi się śnią koszmary..Jedno jest pewne, każda sekunda z małą jest dla mnie najcenniejsza, więc depresja poporodowa czy bejbi blues mnie raczej ominie..
środa, 1 maja 2013
Majówkowo domowo.

Mój stan się powoli poprawia, ostatnie CRP 85 - norma jest do 5, a wychodząc ze szpitala miałam 120. Trend jest dobry, tylko czas..Jutro powinnam ostatni dzień brać antybiotyki, ciekawe czy tak będzie? Nie rozumiem jak te nieznane bakterie, z bliżej nieokreślonego miejsca mogą pomaszerować sobie do krwi?? Moja ciocia przez to zmarła. Dziwne to wszystko i to, że tak po prostu możesz umrzeć. Przerażenie w oczach lekarzy i podpisywanie papierów komu mają wydać ciało zapamiętam do końca życia. Teraz już chyba ryzyka nie ma. Skoro CRP spada to bakterii jest mniej i chyba już sobie do krwi nie pójdą..Ciekawe gdzie one w ogóle są? Czemu nie umieją ich znaleźć? Klonujemy ludzi, a nie umiemy znaleźć źródła stanu zapalnego i miejsca zakażenia.
Ania jest śliczna i taka malutka. To niesamowite, że taki maluszek wszystkiego od Ciebie potrzebuje. Nasza sama przekłada główkę, to póki co jej jedyna umiejętność. Resztę potrzeb musi nam komunikować. Strasznie ją kocham, a przez szpital uniknęłam chyba bejbi blues'a - ja płakałam z tęsknoty za małą przez samotny tydzień w szpitalu.
Dziecko to zdecydowanie cud! Bardzo wiele nas uczy, przede wszystkim o miłości..
poniedziałek, 29 kwietnia 2013
Poród i dalsze powikłania
Jestem z Anią w domu i to jest najważniejsze. Nie jestem zdrowa - co oznacza niestety, że nadal jestem wrakiem. Moje ciało zaskakuje mnie nieustannie swoją słabością i bezradnością. Moje ciało jest teraz absolutnie do niczego! Teraz czekam na wyniki z krwi - rano zrobiliśmy CRP i WBC. Jeśli CRP mimo tony chemii jaka w siebie ładuję poleci znów w górę to nie wiem co zrobię.. Nie chcę wracać do szpitala! Status jest taki że nadal codziennie, pomimo stałych dawek Paracetamolu, gorączkuję ;/ Ale kto wie.. Może będzie dobrze..
Zaczynając od początku. 13.04 około godziny 00:00 dostałam skurczy, regularnych co 8-4 minuty. I tak trwałam do rana gryząc poduszkę. Rano było 2-2,5 cm rozwarcia. Przyjechał Tygrys, poszliśmy na salę porodową..Zastrzyki, czopki, oksytocyna.. Mocniejsze, dłuższe, częstsze skurcze..i nic..Zmiana sali bo już bardzo cierpiałam - na 1 - prysznic, piłka, gaz, oksytocyna - skurcze co 1,5 minuty trwające 1-0,45. Myślałam że umrę albo oszaleje - tak kolejne 3h. 20:00 - od godziny wisiałam na Tygrysie ginąc, on rozciągał mi kręgosłup. Byliśmy sami bo położną wzywają jak osiągniesz magiczne 4 cm - a tu dupa. Tygrys nie wytrzymał. Poszedł i zarządzał by coś zrobili. Przyprowadził lekarkę i Gwiazdę, która własnie przyjechała na swoją zmianę. Mimo braku 4 cm zdecydowali, że podadzą mi znieczulenie. Zmiana sali, do kolejnej Tygrys prawie mnie przeniósł.. Skurcze były non stop..Wkucie - i ulga..za chwilę dosłownie, minuta nie minęła i już było 5 cm..Zasnęłam..(w między czasie puścili we mnie 3 strzykawkę oksytocyny). Gdy się obudziłam to było 10 cm - Tygrys za drzwi i przemy. Nie czułam bólu, tylko że coś ze mnie wypływa. Mała nie schodziła do dróg rodnych. 2h tak - tętno zaczęło Ani spadać do 105. Gwiazda zapytała czy rodzimy czy cesarka. Nie ryzykujemy! No i wio na blok operacyjny. Kolejne wkucie - leżę i nic nie widzę..kręci mi się w głowie. Nagle z boku słyszę " No leniwa Panno". To już? Z trudem obracam głowę i widzę rozmyty obraz - tak! oni trzymają dzidziusia!! Położyli mi ją na chwilkę na piersi i powiedzieli "Idziemy do Taty". 0:55 - wyjęli małą!! Nie wiem ile trwało szycie - Tygrys mówi, że ze 25 minut. Nie pamiętam drogi na sale pooperacyjną. Wiem że mała potem na mnie leżała, trzymana przez Tygrysa, a ja się telepałam przez kolejne 2 h. Skóra do skóry..
I było by jak w bajce, ale straciłam pokarm, potem zaczęłam gorączkować..CRP zaczęło rosnąć - załadowali we mnie masę antybiotyków (w przerwach między kroplówkami mogłam iść do toalety). CRP rosło.. gorączki nie mijały..w niedzielę po ich tygodniowym nieudolnym leczeniu wypisaliśmy się na własne życzenie do domu. CRP rosło. Badania w Medicoverze, woda w płucach, CRP 260. Natychmiastowe zgłoszenie do szpitala z podejrzeniem Sepsy. Leczenie dalsze, ale już samotne, kroplówki, inny szpital..CRP rusza w dół!!! Po tygodniu wypis do domu.
To taki skrót wszystkiego..Oby teraz już miało być tylko lepiej..Oby wróg zginał, gdziekolwiek jest!
Zaczynając od początku. 13.04 około godziny 00:00 dostałam skurczy, regularnych co 8-4 minuty. I tak trwałam do rana gryząc poduszkę. Rano było 2-2,5 cm rozwarcia. Przyjechał Tygrys, poszliśmy na salę porodową..Zastrzyki, czopki, oksytocyna.. Mocniejsze, dłuższe, częstsze skurcze..i nic..Zmiana sali bo już bardzo cierpiałam - na 1 - prysznic, piłka, gaz, oksytocyna - skurcze co 1,5 minuty trwające 1-0,45. Myślałam że umrę albo oszaleje - tak kolejne 3h. 20:00 - od godziny wisiałam na Tygrysie ginąc, on rozciągał mi kręgosłup. Byliśmy sami bo położną wzywają jak osiągniesz magiczne 4 cm - a tu dupa. Tygrys nie wytrzymał. Poszedł i zarządzał by coś zrobili. Przyprowadził lekarkę i Gwiazdę, która własnie przyjechała na swoją zmianę. Mimo braku 4 cm zdecydowali, że podadzą mi znieczulenie. Zmiana sali, do kolejnej Tygrys prawie mnie przeniósł.. Skurcze były non stop..Wkucie - i ulga..za chwilę dosłownie, minuta nie minęła i już było 5 cm..Zasnęłam..(w między czasie puścili we mnie 3 strzykawkę oksytocyny). Gdy się obudziłam to było 10 cm - Tygrys za drzwi i przemy. Nie czułam bólu, tylko że coś ze mnie wypływa. Mała nie schodziła do dróg rodnych. 2h tak - tętno zaczęło Ani spadać do 105. Gwiazda zapytała czy rodzimy czy cesarka. Nie ryzykujemy! No i wio na blok operacyjny. Kolejne wkucie - leżę i nic nie widzę..kręci mi się w głowie. Nagle z boku słyszę " No leniwa Panno". To już? Z trudem obracam głowę i widzę rozmyty obraz - tak! oni trzymają dzidziusia!! Położyli mi ją na chwilkę na piersi i powiedzieli "Idziemy do Taty". 0:55 - wyjęli małą!! Nie wiem ile trwało szycie - Tygrys mówi, że ze 25 minut. Nie pamiętam drogi na sale pooperacyjną. Wiem że mała potem na mnie leżała, trzymana przez Tygrysa, a ja się telepałam przez kolejne 2 h. Skóra do skóry..
I było by jak w bajce, ale straciłam pokarm, potem zaczęłam gorączkować..CRP zaczęło rosnąć - załadowali we mnie masę antybiotyków (w przerwach między kroplówkami mogłam iść do toalety). CRP rosło.. gorączki nie mijały..w niedzielę po ich tygodniowym nieudolnym leczeniu wypisaliśmy się na własne życzenie do domu. CRP rosło. Badania w Medicoverze, woda w płucach, CRP 260. Natychmiastowe zgłoszenie do szpitala z podejrzeniem Sepsy. Leczenie dalsze, ale już samotne, kroplówki, inny szpital..CRP rusza w dół!!! Po tygodniu wypis do domu.
To taki skrót wszystkiego..Oby teraz już miało być tylko lepiej..Oby wróg zginał, gdziekolwiek jest!
Subskrybuj:
Posty (Atom)