piątek, 29 sierpnia 2014

Szybciej szybciej:)

Kilka miesięcy temu..
Kilka dni temu
Czas płynie,a nasz maluszek szybciutko rośnie. Byliśmy 4 dni nad morzem. Było super! Watachy dzików :) Troche czasu dla rodziców gdy mała spała..
Potem mój wyjazd firmowy - właśnie wróciłam i Tygrys wyrusza na Ukrainę.
AAAA! Wariactwo pełne, oby Pani sprzątająca zgodziła się nas odwiedzić. Ja za 1,5 tyg znów mam wyjazd na 3 dni firmowy. Na początku października zostaję chrzestna. Musze ogarnąć papierki i jakieś nauki.

Jestem szczęśliwa i dumna.






środa, 20 sierpnia 2014

Why you have to go and make things so complicated?

SUKCES =>> noc bez inhalacji, bez stania na balkonie i opowiadania o autobusach na pętli. Bez krzyku i przełykania łez. Dziś nasz okruszek spał jak to zwykle ona, z pobudkami na mleko i wymuszaniem tulenia przez mamę :) Chyba byłabym w stanie spać na hamaku w jej pokoju tuląc ją i huśtając za cenę pewności, że duszności nie wrócą.

Życie moje, sen wariata, nie pojmuję tego świata!








poniedziałek, 18 sierpnia 2014

...

Zabieram otulaka (kocyk/kołdra do spania w lato) i mojego królika i idę! To scena z wczoraj..Godzina 21 - idziemy na spacer. Tak idziemy - mama pcha wózek a ja niosę moje skarby i wędruję samodzielnie. Czemu mama mi pozwala na takie ekstrawagancje? Bo pół godziny wcześniej się dusiłam. Idę się schłodzić..


Czas jest trudny. Ja jestem chora. Nie mam już głosu – gardło mam obłożone zielona flegmą. Nie mam kiedy iść do internisty. Stres sięga zenitu. Co noc inhalacje. Błędne koło – sterydy powodują pleśniawki, pleśniawki robią afty na gardle, afty pobudzają krtań i pojawiają się duszności. Duszności na które trzeba robić inhalację sterydami! T wrócił wczoraj w nocy. Nic to nie wniosło dobrego, bo Ania nie chce by on się nią zajmował. Chwyta się mnie kurczowo i nie puszcza. Tak jakby fakt że jestem jej mamą dawał mi magiczną moc, dawał gwarancję że pomogę jej odzyskać oddech. Dobrze, że nie wie, że ja niestety nie dostałam tej mocy wraz z jej urodzeniem…
Ciężkie noce i trudne dni. Jestem na granicy wytrzymałości organizmu. Dobrze, że Karolina jest blisko..nie byłam sama..

środa, 13 sierpnia 2014

But in the end I'd be the Last Man Standing


Evertthing a fight to win
Taking all and giving
Whatever my pride would let me
Not backing down, not giving in
I wouldn't lose, I couldn't
I walk alone
With my head held high
Never felt that I belonged
Stand my ground at all costs
Nothing would rule my world but-
I am the one Who lost control
But in the end I'd be the Last Man Standing



Paraliżuje mnie strach!!!

Wczoraj mieliśmy z Tygrysem wyjść gdzieś we 2. Popatrzeć na gwiazdy, Tygrys zarezerwował nam stolik w ulubionej gruzińskiej knajpie. Ania została z moim bratem. T odbierał mnie z Wilanowa – umalowaną i wystrojoną. Zdążyłam wsiąść do samochodu i zadzwonił telefon. Ania zwymiotowała i b płacze. ASAP do domu. Wchodzimy i od drzwi słyszę że ona nie może złapać oddechu. JA PIERDOLĘ KURWA JEGO MAĆ!!! Inhalacja. Kazałam T wezwać Luxmed. Przyjechali, lekarka była super 1 klasa! Maluszek dostał zastrzyk rozkurczowy w  poślada…Kolejny raz się udało. Nie wiadomo tylko czemu tak – znów skurcz krtani. LuxMed ma super personel, Pani lekarz była wspaniała, miała świetne podejście do Anuli mimo, że nie była pediatrą. Mądrze, że mój brat po nas zadzwonił. Dobrze się nią zajął choć nie wiedział co się dzieje. Znów się udało. UDAŁO?! A jak się kurwa mać nie uda?!
Nie wiem, nie mogę za dużo myśleć..
Tygrys dziś w nocy wyjeżdża w góry. Zostaję z tym wszystkim sama. I tak jestem sama. Mam własny poligon, czuję to tak mocno jak nigdy. Mianowano mnie dowódcą tych zbrojnych działań, choć wcale tego nie chciałam. Batalia o życie własnej córki. Zajekurwabiście! Tygrys się stara i wykonuje komendy najlepiej jak może, ale dowództwo i siła operacyjna to ja. Jestem mózgiem operacji. To ja musze wiedzieć co robić i działać. Podejmować w sekundy decyzje (jechać na pogotowie czy je wzywać? Co jej podać?), a na ocenę sytuacji mam ułamki sekund. Zmiennych milion, steryd może już nie zadziałać, a  zaszkodzić, czas dojazdu pogotowia – niewiadoma, stres iścia do auta i inhalacji w  nim. Wybieraj..wybieraj co wolisz – prawą czy lewa rękę mam Ci upierdolić?! Musze mieć w sobie spokój by uspokoić przerażoną małą. Muszę mieć w sobie wszystko czego mi brak. Muszę być gotowa ZAWSZE. Żyć w oczekiwaniu aż pierdolnie kolejny granat w nasze życie.. 
OK mamy procedury. Ale to nie czyni mnie spokojną. Ona się dusi! Ona może się udusić! Ona cierpi..cierpi tak bardzo a ja już nic więcej nie mogę zrobić by jej ulżyć. Moje dziecko cierpi a ja nie mogę tego powstrzymać! Jestem beznadziejna matką. Ona tuli się do mnie w zaufaniu i bezradności. A ja co?! A ja mogę jej podtykać pod nos inhalator..

Nie mam sił, a droga daleka. Nie mogę spać. T chciał bym wypiła szklankę wódki, zrobiła się, bym choć raz zasnęła i spała. Nie mogę! Nie bo jeśli coś się stanie to musze być gotowa. Wiem, dostała zastrzyk, dziś w nocy to już nie wróci.. na pewno? A jeśli? “Fear of the dark, fear of the dark I have a constant fear that something's always near”..

Zamieniam się powoli w zombie. Przedwczoraj zemdlałam 2 razy. Obcy ludzie mnie zebrali. Zawroty głowy, chwila, upadasz, chwila i nie ma Cię. Gorszy jest powrót – już ich widzisz, chcesz coś powiedzieć, a nie możesz.. Nienawidzę momentu zanim odzyskam władze nad ciałem. 

piątek, 8 sierpnia 2014

08.08

Minęło 8 lat. Pora się z tym zmierzyć. Może jeśli to wypiszę to coś ze mnie „zejdzie”? Zwykle pisanie i otwarcie się (wypowiedzenie) pomagało..

Dziś jest 08.08.2014 – 8 lat temu tego dnia odeszła najbliższa mi istota na tej ziemi, moja siostra bliźniaczka.

Dwa dni temu w drodze do pracy zatrzymała mnie wychodząca z Warszawy Piesza Pielgrzymka na Jasną Górę. Łzy stanęły mi w oczach, łzy rozpaczy, złości i bezradności. Miałam ochotę krzyczeć do tych idących ludzi: „Darujcie sobie! Nie warto! On i tak nie słucha! Tracicie czas i siły! On ma Was gdzieś!”..
W 2006 też szłam w tej pielgrzymce, W Warszawskiej brązowej 15 z kapucynami. Szła ze mną moja najlepsza przyjaciółka Karolina. To była już moja 4 pielgrzymka. Jak co roku szłam w jednej JEDYNEJ intencji. O zdrowie mojej siostry. Zagryzałam zęby i turlałam mój tyłek na bolących nogach do Częstochowy. Chciałam wierzyć że poświęcenie i ofiara ma moc. Że On słucha, a jeśli nie słucha to że człowiek którego On sobie wybrał jest w stanie Niego wszystko wyjednać (Maryja). Więc dawałam co mogłam z siebie i lazłam.
Tamta pielgrzymka była szczególnie ciężka, w nocy nie mogłam spać, czułam wszechogarniający mnie lęk. To był bardzo silny niepokój. Przez brak snu i zmęczenie organizmu (w intencji Ani zdrowia nie jadłam też słodyczy, w ogóle mało jadłam) byłam pół przytomna. Tego dnia po drodze powiedziałam Karolinie że dziś umrę bo jest 8, na co ona stwierdziła, że to w jej rodzinie 8 umierają.. Bez sensu konwersacja, ale coś czaiło się pod skórą. Obie czułyśmy że nadchodzi coś nieuchronnego i przerażającego. Ale nigdy, PRZENIGDY nie pomyślałabym, że moja siostra może umrzeć. Tak, była chora. Traktowałam to jako upierdliwość, jako coś co utrudniało jej normalne życie. Bolało mnie że cierpi. Jednak śmierć była poza granicami mojego umysłu. Nawet 1 mały raz nie przeszła mi taka myśl przez głowę.
Był kolejny postój. Za etapem pustyni błędowskiej – jakieś 100 km od Warszawy. Usłyszałam, że dzwoni mój telefon. To była moja mama. Powiedziała tylko „Wracaj do domu, Ania umarła” – poraził mnie piorun! Nie mogło to do mnie dojść, byłam sparaliżowana, mój mózg nie był w stanie tego przyswoić, nie byłam w stanie tego zrozumieć. Głos mojej mamy nigdy nie był taki – mieszanka rozpaczy, paraliżu, nie wiem.. Powiedziałam „Już jadę, zaraz będę”. Rozłączyłam się. Nie jestem w stanie opisać tego co działo się potem. Powiedziałam Karolinie. Zaczęłam świrować. Mój mózg i układ nerwowy nie był w stanie tego ogarnąć. Karolina zaprowadziła mnie do busa/karetki pielgrzymkowej. Kierowca był WSPANIAŁYM CZŁOWIEKIEM. Wywalił stare baby, które się usadowiły na podwózkę do kolejnego postoju. Pamiętam, że jakaś zadzwoniła do koleżanki by jej jako ciekawostkę opowiedzieć, że właśnie obok niej siedzi dziewczyna której zmarła siostra bliźniaczka. Ktoś się dziwił, że Karo ze mną chce jechać do Warszawy – jak to? Nie pójdziesz dalej?. No i kierowca wszystkich pogonił. Podjechaliśmy do medycznych gdzie dali mi bombę leków uspokajanych. Ja się cała trzęsłam, krzyczałam, płakałam. Powiedziała, że nie zamierzam czekać na bagaże. Musimy jechać natychmiast. Kierowca na swoją odpowiedzialność zdecydował, że nas zawiezie (nie było mu wolno, miał być obsługą pielgrzymki). Po drodze nadal było źle, zniszczyłam tapicerkę na siedzeniu, wciąż na niego krzyczałam by jechał szybciej (mimo że cisnął ponad 100 przez wiochy na CB radiu. Karolina wciąż mi powtarzała że muszę się opanować, że muszę pomóc mamie. Zadzwoniłam do Taty by się upewnić, że nie prowadzi (był jako wychowawca z moim 10 letnim bratem na obozie sportowym nad morzem). Wiedziała, że oni też już na pewno są w drodze. Dojechaliśmy, wyskoczyłam i ruszyłam biegiem na górę. Widok mamy był niczym kubeł zimnej wody. Zapomniałam w sekundę, że jestem. Ogarnął mnie lęk, że stracę też mamę. Jej stan był straszny, nigdy nie zapomnę tego jak wyglądała i co mówiła. Ania umarła na jej rękach. Matka, której dziecko odeszło na rękach…Starałam się jej jakoś pomóc, dotrzeć do niej. Ani ciała nie było już w domu. Był za to mój wujek (brat mamy) i ciotka. On siedział na kanapie i mówił jaką modlitwę. Wydarłam się na niego i wygoniłam na balkon. Tak jakby odmawianie jak mantry modlitw mogło mamie pomóc! Wiem, że chciał dobrze.. Ciotka zmywała garnki w kuchni.. Tam też poszła Karolina. A ja starałam się jakoś opanować rozpacz mamy. Przyjechał mój tata z bratem. Wszyscy się przytuliliśmy. Tata przejął mamę a ja wzięłam Miśka. Poszłam z nim do mojego i Ani pokoju. Pamiętam, że powiedział „jest tak jakby przed chwila tu była”, komórka leżałam na podłodze. Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Nie wiedziałam co robić..
Dalszy czas jest pełen wyrw w pamięci, leku, bólu. Moje ciało mimo silnych leków uspokajających cały czas drżało. Przeprowadziłam się do Michała do pokoju. On spał a ja leżałam na materacu na podłodze i słuchałam czy oddycha. Odchodziłam od zmysłów i wciąż się bałam, że się udusi. Nie umiałam zrozumieć jak my mamy żyć bez Ani? Po co?! Przecież to nie miało sensu. Od początku od 1 dnia życia była ze mną. Co znaczy, że jej nie ma lub jest w jakimś innym abstrakcyjnym wymiarze? Ja mam nadal tu żyć?! Jak?! KURWA JAK?! Każdy krok i oddech mnie bolał. Ja się z nią nawet nie pożegnałam. Gdy wychodziłam na pielgrzymkę, zapytałam czy pomoże mi znieść na dół rzeczy. Nie miała siły iść. Więc oki, coć tam powiedziałam i poszłam. Nie było pożegnać, zwykłego cześć, przytuleni czy coś. W końcu idę jak zawsze, za kilka dni wrócę. Przecież zawsze tak było – wyruszałam gdzieś, a gdy wracałam ona była. Od teraz zawsze ze wszystkimi się żegnam. Dobrze, że SMS-ując już w drodze napisałam jej że ją kocham. Rzadko to mówię.
Nie mam siły by opisać resztę. Jeszcze nie dziś. Dom pogrzebowy, pogrzeb, kawałki życia do posklejania z miałkiego pyłu..Umarło moje lepsze pół. Ta z nas, która była dobra i mądra. Straciłam najlepsza przyjaciółkę, straciłam sens i cel..



środa, 6 sierpnia 2014

Tylko do siebie możesz mieć pretensje. Twój wybór, twój ból, ponosisz konsekwencje


Szczerze? Chętnie bym się upiła, tak do nieprzytomności. Tak mocno by zasnąć i nic nie czuć. Potrzebuję się wyłączyć. Potrzebuję restartu, choć paru godzin bez gonitwy myśli i obrazów. Choć kilku godzin snu bez poczucia bycia na standby'u i stałego nasłuchiwania. Mój układ nerwowy jest wymęczony absolutnie. Dziś w nocy znów było "gorąco". Oddech się Ani spłycił i było słychać świst w płucach. Inhalacja, balkon, spokojne rozmowy, obserwowanie autobusów nocnych i świateł miasta..Pomogło. Huśtana na hamaku (ofc na mnie) przy otwartym oknie - uspokoiła się i zasnęła. Bała się, okropnie się bała. Pokazywała mi to całą sobą. To jest bardzo trudne, znacznie trudniejsze niż mój własny strach. Nie wiemy co za wirus czy inna zaraz ją dręczy. Wczoraj wieczorem znów zgorączkowała ponad 38. Wymaz z gardła (które jest czerwone) nic nie pokazał. Dziś robimy CRP (z palca- nie chcę jej męczyć). Już są wyniki. Poniżej 10, czyli tylko wirus, nie ma bakterii. Chyba przestawimy jej łóżeczko do nas na kilka dni, by się uspokoiła. Ona boi się chodzić spać..i w nocy ciągle sprawdza czy jesteśmy. Może z czasem przestanie się bać i znów zacznie spokojnie spać. Ja raczej jeszcze długo nie. Mama mi powiedziała że Michał jak miał ponad 2 lata i się dusił to zaczął ją prosić by już go nie ratowała. To musi być straszna męczarnia dla takiego maleństwa. Ehhh
A z miłych rzeczy? Ania kocha samochodziki, wczoraj chciała wynieść kilka z przychodni. Muszę więc zakupić parę. :)


wtorek, 5 sierpnia 2014

My nie chodzimy nie pytamy jak żyć. Tu bierna postawa nie wystarczy..




Oj nie wystarczy.. Pięść losu właśnie napierdala! Więc pośladki zwarte i do walki , bo „nikt nie zobaczy nas na tarczy”. Nadeszło to czego się bałam.. Gdzieś podskórnie od pierwszego dnia wiedziałam, że nadejdzie. Może tylko dzięki temu mogłam się na to przygotować. W sobotę w nocy obudziła nas Ania, jak zawsze po 1, ale tym razem to nie był płacz. To był szczek. Tygrys poszedł 1, nie wiedział o co chodzi, czemu ona się rzuca i nie chce mleka – odłożył ją do łóżka. Ja pochodzę, patrzę.. Ona się DUSIŁA!!! To było 1 spojrzenie, cała sytuacja nie trwała nawet 30 sekund, a ja już miała poczucie, że jest za późno! Że minęła cała wieczność! Że teraz już nie zdążę! Działanie było automatem. Okno, inhalator..T był zamurowany gdy zrozumiał. W tempie rakiety znalazłam Pulmicort, Berodual i zaczęłam inhalację, dodatkowo zyrtek. Tygrys dzwonił po pogotowie. Nic już nie mogłam zrobić, tylko ją trzymać i modlić się by zatrybiło. By skurcz krtani choć trochę odpuścił. Ani wyszły wszystkie żyłki, na klatce zrobiła się fioletowo-granatowa siateczka, usta zaczęły jej sinieć, łapała się za gardło. Harczo-krzyczała. Starałam się ja uspokoić moim głosem, ale sama byłam jak bomba. Krzyczałam, choć pewnie nie powinnam, błągałam ją by starała się mnie naśladować i pokazywałam jak regulować oddech. To wszystko było głupie..ale ja nie mogłam już nic więcej..a ona taka malutka..była przerażona, nie rozumiała czemu się dusi. Kurwa! Myślałam, że będzie tak jak w standardzie, czyli po 2 roku życia. Wtedy malec więcej kuma, można powiedzieć by starał się naśladować mamę i opanować choć trochę sytuację. Ale rok i 3 miesiące to zdecydowanie za mało! Z każdym kolejnym nieudanym jej oddechem myślałam, że się rozpadnę na milion części..
Leki zadziałały! Zaczęła małymi hałstami znów łykać powietrze. W tym czasie już Tygrys asekuracyjnie wezwał też karetkę z LUXmedu. Cholerny NFZ jechał przez sto lat. Dyspozytor podał im zły nr mieszkania. Choć ochroniarz ich dobrze kierował to i tak najpierw poszli tam. Gdy dotarli do nas (po 20 minutach od wezwania!!!) to Ania już łapała powietrze. Nadal był totalny szum w płucach (nie pamiętam tej ich profesjonalnej nazwy), ale saturacja wróciła. Na pytanie czy mogą jej pomóc usłyszałam: „Pani już wszystko zrobiła. Pani ją już uratowała.”. Troche odpuściło..uratowałam?! Czyli zagrożenie minęło?! Czyli już się nie udusi mi na rękach?!
Pojechałyśmy z nimi do szpitala. Po drodze lekarz uraczył mnie historią o chłopcu 2 latnim, którego rodzice nie wiedzieli co robić, nie mieli leków. Zanim się zorientowali to było późno, późno zadzwonili po pogotowie i zabrali chłopca na dwór. Ale teraz nie ma nawet zimnego powietrza które by pomogło w obkurczaniu (już lodówka byłaby lepsza – czemu dyspozytor przez telefon im tego nie powiedział?!). No i jak pogotowie dojechało to już było za późno..wciąż myślę o tych rodzicach.. Po co oni mi to opowiedzieli?! Nie jestem przez to dumna, że ja wiedziałam co robić (wiedziałam, bo te walkę moja mama toczyła wiele razy o każde z nas, zwłaszcza o moje rodzeństwo)..Boje się, że ja kiedyś nie podołam. BO jeśli podam inhalacje za późno to może podkręcić skurcze zamiast pomóc. Oni chyba nie wiedzieli jak cholernie jestem świadoma tego z czym będę się mierzyć.. Wciąż też myślę o tych rodzicach. Oni nie wiedzieli. Nie mogli być gotowi..jak teraz mają żyć??!!
Oczywiście nie dałam Ani na obserwacje do szpitala, bo sama pediatra stwierdziła, że skoro wiem co robić to lepiej będzie jej w domu.
Mamy już z Tygrysem opracowane procedury. Od dziś gdy jest chora sprawdzamy gdzie jest ostry dyżur. W razie duszności sami ją zawieziemy na zastrzyk, a inhalować można i w aucie (wtyczka jest), a sterydy na stałe chłodzą się w lodówce – powstałą specjalna ratunkowa półka. Zatem najbliższe 8 lat, może więcej, będzie poligonem..
W związku z tym mam kose z Bogiem! Koniec! Nie proszę Go nigdy o nic! Sama zawsze walczę. O 2 rzeczy Go błagałam. O zdrowie dla siostry – zmarła, a potem w ciąży by Ania była zdrowa. I co?! Taki z Niego wierny przyjaciel! Proście a dam..Pukajcie a otworzą Wam. Nie jestem żebrakiem, nie zawracam Mu dupy. Prosiłam tylko 2 razy! Koniec!                Niech na mnie nie liczy skoro ja na Niego liczyć nie mogę! Bóg miłości – ciekawa musi mieć teorię miłości! Nie ma przyjaźni, w myśl Starego Testamentu – oko za oko, ząb za ząb. Więcej nie przyjdę, nie przyjaźnimy się bo nie ufam Mu! Trzeciej szansy nie będzie. Skoro jestem sama na tym poligonie to będę walczyła, ale nie będę się oszukiwała, że mogę liczyć na Kogoś kto mnie wystawia. Pogadamy po mojej śmierci. Może wtedy zrozumiem sens i cel. Na ten moment granica została przekroczona.


*Z innych ciekawych newsów to mam niedoczynność tarczycy (TSH 4,77), dostałam właśnie dziś tabletki Euthyrox N 50. Zatem może być teraz lepiej z moją cerą i łatwiej będzie mi zgubić nadprogramowe kilogramy. Tyle..

My nie chodzimy nie pytamy jak żyć
Tu bierna postawa nie wystarczy
Nie bawi nas cały ten teatrzyk
Bo mocno swój los trzymamy w garści
A czasem bije pięć czasem karci
To nigdy nie zobaczysz nas na tarczy